środa, 17 października 2012

Opowieść zaczynam od końca...

Udało się. Rok 2012, zgodnie z moim sylwestrowym postanowieniem, to rok, w którym odwiedziłem wraz z moją narzeczoną Anią 6 europejskich stolic. Co ważne, w każdej z nich byłem po raz pierwszy. Niech to miejsce stanie się skarbnicą moich wspomnień z tych wyjazdów: spostrzeżeń, nazw miejsc, opisów zapachów i wszystkiego tego, co składa się na wyjątkowość każdej z podróży.

Stolica Niemiec była ostatnią, którą odwiedziliśmy w tym roku, a działo się to zaledwie trzy dni temu.

#6: Berlin, Niemcy

Przyczynkiem do wyjazdu stał się nasz pobyt w pensjonacie spa w Ośnie Lubuskim (pozdrowienia dla załogi SPA Afrodyta), które od Berlina dzieli zaledwie 130 km. Biorąc pod uwagę, że na większość tej trasy składa się wygodna autostrada, nieskorzystanie z takiej okazji do spełnienia złożonej sobie obietnicy byłoby po prostu grzechem.

Coś, co wydawało się dziecinnie proste, okazało się dużo trudniejsze w praktyce. Choć do aglomeracji berlińskiej wjechaliśmy ok. godziny 10.30, silnik samochodu zgasiłem dopiero ponad półtorej godziny później. Zaskoczył nas potężny korek, którego nie spodziewaliśmy się w niedzielne przedpołudnie, tak, jak nasz GPS nie spodziewał się objazdów utrudniających dotarcie do celu. W końcu jednak szczęśliwie dotarliśmy na Bismarckstrasse, gdzie miał na nas czekać bezpłatny parking.

Okazało się jednak, że przez mój brak dokładności nie był to nasz ostatni postój w Berlinie - trafiliśmy na Bismarckstrasse w dzielnicy Spandau, w znacznej odległości od centrum stolicy, podczas gdy chodziło nam o tę samą dzielnicę, ale w dystrykcie Charlottenburg, dużo bliżej miejsc, które chcieliśmy zwiedzić. Tak, w Berlinie jest co najmniej kilka ulic o tej samej nazwie. 

Po przejechaniu kolejnych 11 kilometrów dotarliśmy do celu, choć informacje znalezione w internetowych przewodnikach okazały się nieprawdziwe: darmowy parking w Deutsche Oper okazał się płatny, choć kwota €5,50 za cztery godziny parkowania to naprawdę niewiele, biorąc pod uwagę koszty parkowania w centrum (nawet do kilku euro za pół godziny). Wiedząc, że nasza czerwona piękność zostaje w bezpiecznym miejscu, udaliśmy się na stację metra U-Bahn Deutsche Oper.

Tu napotkaliśmy kolejną przeszkodę. Automat biletowy, choć - ku naszemu zaskoczeniu - posiadający menu również w języku polskim, nie obsługiwał karty kredytowej MasterCard. Ze względu na to, że dysponowaliśmy tylko banknotem o wartości €50, musieliśmy dokonać niewielkiego zakupu w pobliskim kiosku. Sprzedawca pochodzenia azjatyckiego z uśmiechem na ustach wydał nam €48, z czego €10 w 50-centowych monetach. Był jednak tak sympatyczny, że trudno było się na niego gniewać za te kilka kilogramów bilonu, tym bardziej, że za chwilę zutylizowaliśmy je w automacie biletowym. Mając już dzienne bilety na strefy A i B (strefa C to już całkowite obrzeża Berlina), wsiedliśmy do linii U2 w kierunku Pankow.

Pierwszym i, jak się okazało, ostatnim naszym przystankiem był Potsdamer Platz, czyli Plac Poczdamski. To jeden z najbardziej ruchliwych placów w Berlinie i najczęstszych miejsc spotkań. Stąd odjeżdżają sightseeing tours, czyli autobusy dla zwiedzających - wycieczka z możliwością wsiadania i wysiadania z autobusu przez cały dzień to koszt ok. €20. Plac Poczdamski przez dekady przedzielony był Murem Berlińskim, a jego fragmenty wciąż można tam zobaczyć. Niedaleko, na Friedrichstrasse, znajduje się Checkpoint Charlie, jedno z dawnych przejść granicznych pomiędzy RFN a NRD.

Naszym następnym celem była Brama Brandenburska, oczywisty punkt programy każdej typowo turystycznej wizyty w Berlinie. Żeby tam dojść, skierowaliśmy się Ebertstrasse na północ, spędzając po drodze kilka minut przy Pomniku Pomordowanych Żydów Europy, którego jeden z narożników znajduje się przy zbiegu Ebertstrasse i Hannah-Arendt-Strasse. Ten wyjątkowy monument, składający się z 2711 betonowych bloków (każdy z nich odpowiada jednej stronie Talmudu), robi wyjątkowe wrażenie, pomimo niezwykłej prostoty. Równie intensywne wrażenie, choć skrajnie negatywne, robią przygłupi turyści, biegający w alejkach między blokami, przeskakujący z jednej bryły na drugą i śmiejący się wniebogłosy. Prym wiodą tutaj Niemcy, co świadczy tylko o tym, że pomimo kilkudziesięciu lat, jakie upłynęły od Holokaustu, nasi zachodni sąsiedzi wciąż nie rozumieją ogromu tej tragedii.

Brama Brandenburska wygląda imponująco i przyciąga mnóstwo turystów. Dokoła pełno jest wieloosobowych rowerów do wynajęcia (niesamowity widok, gdy naraz pedałuje 8 osób, usadowionych w kole!) i ulicznych artystów, z których każdy prezentuje talenty na wysokim poziomie. Choć każdemu chciałoby się wrzucić jakiś grosik, ograniczyliśmy się do wsparcia w pobliskim parku Tiergarten Felice i Cortesa, pary niezwykle sympatycznych ludzi, którzy brawurowo wykonali m.in. Rolling in the Deep Adele.  Po przyjrzeniu się Bramie Brandenburskiej i znajdującemu się na sąsiednim Friedrich-Ebert-Platz Reichstagowi (niestety, nie można było pooglądać go z bliska ze względu na prace remontowe na dziedzińcu), udaliśmy się ulicą Unter den Linden przechodzącą w Karl-Liebknecht-Strasse w kierunku Alexanderplatz, bohater epickiego dzieła wielkiego reżysera Rainera Wernera Fassbindera.

Alex, jak nazywają go tubylcy, potrafi przytłoczyć, ze swoimi centrami handlowymi, wieżą telewizyjną i hotelem Park Inn. Ale to właśnie tutaj tętni życie Berlina i to właśnie ten plac, wraz z Placem Poczdamskim, już w latach dwudziestych XX w. stanowił prawdziwe serce niemieckiej stolicy. Jednym ważniejszych punktów naszej wędrówki była Museuminsel, czyli tzw. Wyspa Muzeów. To tam znajdują się sławetne muzea: Pergamon i Bode, a także Muzeum Nowe (z kolekcją eksponatów starożytnego Egiptu) oraz Altes Museum, czyli Muzeum Stare. Już same budynki wyglądają imponująco, natomiast ich obszerne zasoby pozostaną na razie w obrębie naszej wyobraźni, gdyż ze względu na mocno ograniczony czas wizyty, musieliśmy zrezygnować z wejścia do któregokolwiek z nich. Z pewnością nawet mając cały dzień na zwiedzanie, nie zobaczylibyśmy wszystkiego. Pozostaje powiedzieć: następnym razem.

Po dokładnym obfotografowaniu Berliner Dom, czyli Katedry Berlińskiej, udaliśmy się na wspomniany Alexanderplatz. To był koniec naszej krótkiej wycieczki po Berlinie. Na stacji U-Bahn o tej samej nazwie wsiedliśmy ponownie w linię U2 i udaliśmy się w kierunku Ruhleben. Jak się okazało, bilet dzienny był zdecydowaną przesadą, bo wystarczyłyby dwa bilety na pojedynczy przejazd, ale wtedy o tym nie wiedziałem. Wyjazd ze stolicy RFN okazał się dużo wygodniejszy, dlatego szybko dotarliśmy do Ośna, skąd już nazajutrz mieliśmy wrócić do domu.

Muszę przyznać, że spontaniczny charakter tego wyjazdu trochę utrudnił mi odpowiednie przygotowanie się do niego, ale na szczęście nie odebrał nam ani trochę frajdy, jaką z niego czerpaliśmy. Choć ze względu na utrudniony wjazd do Berlina nie mieliśmy też czasu na zwiedzanie najważniejszych obiektów wewnątrz, a nasza wycieczka miała charakter porównywalny do window shopping, szósta europejska stolica stała się faktem, dając mnie i Ani dużo satysfakcji i radości. 

Wkrótce relacje z poprzednich podbojów w Europie, a poniżej kilka dodatków do powyższej relacji.

Trasa wycieczki:








Kilka zdjęć:


Fragmenty Muru Berlińskiego
Pomnik Pomordowanych Żydów 
Brama Brandenburska
Reichstag
Kaplica Berlińska

Plac Poczdamski
Muzea: Bode i Pergamonu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz